Quantcast
Channel: #1 – SoundUniverse
Viewing all articles
Browse latest Browse all 13

Grać czy nie grać, oto jest pytanie…

$
0
0

Był rok 1980, kiedy z życiem pożegnał się John Bonham, perkusista Led Zeppelin. Pozostali muzycy podjęli ciężką decyzję i zakończyli działalność zespołu. 

Niektórzy być może zastanawiali się dlaczego po prostu nie zaangażowano innego perkusisty. Czy ktoś w ogóle zwraca uwagę na bębniarza? Jest to osoba zwykle najmniej medialna, pozostająca w cieniu charyzmatycznych frontmanów – wokalistów czy gitarowych wymiataczy. Mnóstwo zespołów rozstaje się z perkusistami i jeśli ktoś nie jest fanem danego zespołu i jak większość ludzi nie zna się na grze na perkusji – nie zauważy nawet różnicy. O co więc chodziło?

Sprawa była prosta – pozostała trójka nie wyobrażała sobie przyszłości grupy bez tego utalentowanego muzyka i nieodłącznej części zespołu, jaką był John Bonham. Stracili nie tylko wspaniałego perkusistę, którego gra pomogła stworzyć brzmienie zespołu, ale także drogiego przyjaciela i strata ta była zbyt wielka, by mogli patrzeć, jak ktoś inny zajmuje jego miejsce Bohnama. Nawet gdyby to był najlepszy perkusista na świecie.

Po głośnej śmierci Kurta Cobaina – Nirvana także przestała istnieć, bo to Kurt był filarem tej grupy – jego wokal, sposób grania na gitarze i przede wszystkim teksty. Było oczywiste, że bez Kurta zespół nie może istnieć, mimo, że pozostali dwaj muzycy nie byli mniej utalentowani. Podobne przykłady można mnożyć: The Doors nie mogłoby istnieć po śmierci Jima Morrisona, Joy Division po śmierci Iana Curtisa, a Republika bez Grzegorza Ciechowskiego.

„Czy ktoś w ogóle zwraca uwagę na bębniarza? Jest to osoba zwykle najmniej medialna, pozostająca w cieniu charyzmatycznych frontmanów – wokalistów czy gitarowych wymiataczy.”

Czasem jednak mimo straty zespół decyduje się kontynuować karierę po dłuższej lub krótszej przerwie. Czy należy ich za to winić, pytać „Jak oni mogą?!”, nazywać to profanacją pamięci zmarłego czy obrzucać błotem bogu ducha winnego nowego członka zespołu, który zajął jego miejsce?

Takie sytuacje się zdarzają. Dla wielu fanów Queen niewyobrażalnym było kontynuowanie działalności zespołu po śmierci Freddie’ego Mercury’ego. Co prawda zespół nie zatrudnił nowego wokalisty na stałe i nie zaczął nagrywać muzyki pod szyldem Queen, ale co jakiś czas pojawiały się wydawnictwa zespołu: DVD koncertów zarejestrowanych za życia Freddie’ego czy krążki typu Greatest Hits. Powstał też projekt Queen + Paul Rogers (istniejący w latach 2006-2009), który nagrał jeden studyjny album.

O ile Paul Rogers jeszcze był tolerowany nawet przez najbardziej oddanych fanów Queen, o tyle powstanie projektu Queen + Adam Lambert skłoniło ludzi do zastanowienia się czy Brian May przypadkiem nie postradał zmysłów. Przecież najlepiej byłoby, gdyby nikt nigdy nie ośmielił się śpiewać Bohemian Rhapsody czy Show Must Go On na scenie razem z Brianem May i Rogerem Taylorem!

Fani Queen nie mogli uwierzyć, że założyciele legendarnego zespołu zaprosili do swego projektu jakiegoś tam młodego wokalistę pop który (o zgrozo!) jest w dodatku laureatem amerykańskiego talent show!

Zgadzam się ze stwierdzeniem, że nikt nie zastąpi Freddie’ego, jednak Brian May nie miał zamiaru go zastępować, a Adam Lambert – z tego, co czytałam – nigdy nie miał zamiaru porównywać się do Mercury’ego. Jest utalentowanym i charyzmatycznym wokalistą, który został poproszony o śpiewanie utworów swojego idola z jego kolegami z zespołu. Ktoś powie, że mógł nie przyjąć oferty, ale pomyślcie, czy naprawdę ktokolwiek mógłby taką ofertę odrzucić? Ja na pewno nie! Poza tym kim jesteśmy, żeby kwestionować wybór Maya? On chyba wie najlepiej, kto podoła roli wokalisty w tym projekcie.

„O ile Paul Rogers jeszcze był tolerowany nawet przez najbardziej oddanych fanów Queen, o tyle powstanie projektu Queen + Adam Lambert skłoniło ludzi do zastanowienia się czy Brian May przypadkiem nie postradał zmysłów”

Mało kto wyobrażał sobie Alice In Chains bez Layne’a Staley’a, a tu proszę: pojawił się William DuVall, z którym zespół nagrał już dwie, całkiem dobre płyty. Tylko tutaj sytuacja jest trochę inna, bo mózg zespołu Jerry Cantrell udziela się wokalnie w wielu utworach tak, jak kiedyś, a niezorientowanym w muzyce zespołu wokale Staley’a i DuValla mogą się wydać identyczne.

Metallica też ledwo otrząsnęła się po tragicznej śmierci basisty Cliffa Burtona w 1986 roku, ale byli wtedy na początku kariery, mieli do zrobienia jeszcze dużo i mimo, że śmierć przyjaciela nimi wstrząsnęła, wzięli się w garść i nadal nagrywają, choć na początku myśleli o rozwiązaniu zespołu.

Tak samo muzycy grupy Dżem nie zrezygnowali z zespołu po śmierci Ryszarda Riedla i zespół ma się dobrze, czy to się komuś podoba czy nie.

Powstaje więc pytanie: czy grupa powinna zakończyć działalność po śmierci jednego z członków (szczególnie tego ważnego) i skupić na innych projektach muzycznych/nie muzycznych, czy trwać dalej i robić to, co do tej pory pomimo straty?

Tak samo jak po śmierci bliskiej osoby musimy iść ze swoim życiem dalej, tak samo zespół może kontynuować działalność i nikt nie powinien oceniać pozostałych muzyków, za to, że chcą nadal grać z zespołem, który stworzyli. Jest on dla muzyków niczym dziecko, czy więc zawsze należy je „uśmiercać”? Moim zdaniem nie, ale wszystko zależy od sytuacji i od muzyków, nie ma więc jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Czasem kontynuowanie działalności zespołu nie ma sensu, jak w przypadku Nirvany, ale nie należy też odbierać żyjącym muzykom radości z grania w tym konkretnym zespole.

” (…) muzycy grupy Dżem nie zrezygnowali z zespołu po śmierci Ryszarda Riedla i zespół ma się dobrze, czy to się komuś podoba czy nie.”

Jest jeszcze druga, bardziej cyniczna strona medalu. Jak powszechnie wiadomo, światem rządzi pieniądz. Jeśli zespół przynosi dochody, to rozwiązanie go oznacza przerwanie przypływu gotówki, bo ile można wydać płyt typu Greatest Hits czy nieopublikowanych dotąd utworów? Jak długo można odcinać kupony od sławy? Niektórzy nie mogą się z pogodzić z tym, że zespół przestaje istnieć, bo stracą sławę i pieniądze, próbują więc wycisnąć z niego, ile się da, podczas gdy czasem lepiej byłoby „ze sceny zejść niepokonanym”, jak śpiewał Grzegorz Markowski.

Podczas gdy jedni chcą iść na koncert zespołu, nieważne w jakim występuje składzie, inni nie mogą się pogodzić z tym, że pozostali muzycy nie pogrążają się w żałobie na zawsze. Prawda jest taka, że cokolwiek zrobiłby zespół, niektórych fanów nigdy się nie zadowoli, choć deklarują lojalność i miłość aż po grób. Ale o tym już innym razem…

The post Grać czy nie grać, oto jest pytanie… appeared first on SoundUniverse.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 13

Latest Images